top of page
IMG_2218.png

Zbuntowany Szczeniak

Rozdział 3

Oki

Budzik… już 5… nie chce mi się wstawać… Ale trzeba~ Więc wstałem. Przerłem zaspany twarz i… I poczułem jedzenie, a wtedy dotarło do mnie, że przecież nie jestem sam w mieszkaniu. Wstałem i ruszyłem do drzwi. Trzeba sprawdzić czy mi chata nie płonie. Wyszedłem z pokoju i stanąłem w progu. Patrzyłem na Howella, który tak jakby był u siebie, w samych spodniach, zaspany jak cholera, zrobił sobie śniadanie. Na plecach kilka blizn; po postrzałach, po cięciach. Jedna głębsza od wszystkich, mocno widoczna, ciągnąca się od lewej łopatki po prawe biodro. Na lewym przedramieniu tatuaż z wężem…  W pewnym momencie obrócił się do mnie przodem. Kolejna blizna przechodząca przez pierś i też kończąca się na mniej więcej poziomie biodra. Trochę jakby ktoś go chciał przeciąć na pół pod kątem. Ciekawe co mu się stało. I kolejny tatuaż, na prawej piersi. Taka kobra, ale nie do końca, ma dorobione łapy. Hum… A teraz popatrzmy na całokształt… Co ja kurwa robię, obczajam faceta po trzydziestce, którego znam w sumie dzień… Który się rządzi w mojej kuchni… Który na pewno ma sporo krwi na rękach. Ciekawe ile ćwiczy, że tak wygląda… Przecież on ma łapę jak dwa razy moje udo… Rany… 

- Chyba komuś wpadłem w oko~ hehe - i jak to usłyszałem, to poczułem się w kurwe niezręcznie.

- Ta? - odwróciłem się za siebie - komu? Nikogo tutaj nie widzę - i z powrotem odwróciłem się do niego, a ten w tym czasie zrobił teleport w moją stronę. Nachylił się nade mną z rękami za plecami. - za blisko…

- Mhm~ tam nikogo nie ma malutki~ - i jego twarz jeszcze bliżej mnie

- Definitywnie.. za..! blisko..! - warknąłem w jego stronę i cofnąłem się

- No już już, malutki. Przecież nic ci nie zrobię, prawda?

- To nie jest pytanie, na które znam odpowiedź… - minąłem go i ruszyłem do blatu zostawiając go przy wejściu do pomieszczenia - Kawy? 

- Niby wredny… nieuprzejmy i bez szacunku, a o kawę zapyta?

- Nie to nie, rozumiem - Sięgnąłem po kubek. Jak tylko chwyciłem jeden to jego ręka znalazła się obok łapiąc drugi

- Nie odpowiedziałem… - powiedział to z lekką irytacją. Serio? To cię zirytowało? 

- Za długo czekałeś z odpowiedzą… - popatrzył na mnie z góry i wepchnął mój kubek w głąb szafki….

- Taki jesteś mądry szczeniaku? To prosze bardzo. Ja z miłą chęcią popatrzę jak się męczysz - powiedział niby oschle i ozięble, ale po chwili wrócił obleśny uśmiech. Postawił kubek, który trzymał i oparł się tyłem o kanapę, dając zadowolony ręce na pierś. 

- Serio? - popatrzyłem na niego. Patrzył i się uśmiechał wyczekująco - to już było… wczoraj… - podrapałem się po karku i sapnąłem poirytowany. - ale… wiesz, że jestem u siebie prawda? - i wyciągnąłem składany mały stołeczek, który był schowany między ścianę a jedną z szafek. Rozłożyłem go i po chwili zdjąłem kubek. 

- To oszustwo…

- A tamto mobbing. Próbuję być miły, nie ułatwiasz mi tego…

- Ale szczekasz, dla każdej nowej osoby taki jesteś, malutki?

- Tylko dla tych co zajmują mi bezsensownie czas… I irytują na starcie… I~ są dziwni… I - i podszedł do mnie… znowu za blisko. - i gdy naruszają moja przestrzeń osobistą! - to ostatnie powiedziałem pół krzykiem.

- Czyli nie powinieneś taki dla mnie być. Popatrz. Pomagam ci. - zaglądnął na moją twarz, bo  patrzyłem przed siebie poirytowany. Postawił pojemnik z kawą na blat. - jestem miły, dobrze wychowany, pomocny. - stał za mną i zachwalał samego siebie z dumą. 

- Jakoś tego nie zauważyłem… - przeszedłem pod jego ramieniem i skończyłem robić tą kawę.

- Nawet śniadanie ci zrobiłem - zaczął wyciągać talerze. On serio poczuł się tu za pewnie… Postawiłem kubki na stoliku i usiadłem na fotelu 

- Podziękuję. 

- Przecież cię nie otruję

- Nie jestem głodny. Czego nie rozumiesz? Szybka kawa i do roboty.

- Do sklepu? - usiadł na kanapie. - przez jeden dzień usłyszałem, że za dużo tam siedzisz tyle razy… Nie masz znajomych dzieciaku, czy jak?

- Mam. I to więcej niż ci się zdaje. 

- Słuchaj, jeśli nie masz zajęcia innego niż ten sklep, to wystarczy do mnie przyjść. Z miłą chęcią spędzę z tobą czas. - mówił z uśmiechem.. Niby wszystko w porządku, ale typie, jesteś dziwny… 

- Uwierz mi, mam co robić.

- Sklepik otwarty od 10. Po co chcesz tam tak szybko jechać?  

- Owszem, od 10, ale towar sam się nie przywiezie.

- Jesteś za młody na takie rzeczy - zjadł i zapalił

- Chyba nie rozumiem z czym masz problem.

- Nie mam problemu, po prostu uważam, że powinieneś zajmować głowę czymś innym, niż praca. A co ze szkołą? Młodziutki jesteś - popatrzył w moją stronę i pogładził mnie po policzku. Szybko odtrąciłem jego rękę - hyhyhy

- Moja przygoda ze szkołą skończyła się tak samo szybko jak się zaczęła. - napiłem się 

- Wyrzucili cię?

- Sam zrezygnowałem, jak tylko miałem okazję… nie chcę o tym rozmawiać. Wolę siedzieć w Raya i rozmawiać z ludźmi. Szkoła zrozumienia ludzkiej mentalności mi wystarczy. - zaśmiałem się

- Ciekawi mnie, jak taki chłopaczek prowadzi własny biznes. Musisz być niezłym kanciarzem malutki. Wygadany jesteś, to na pewno.

- To nie tak.. Nigdy nie chciałem niczym kierować… Być czyimś szefem… To dziwne… - patrzył na mnie wyczekująco - W sensie… Lubię ten sklep i Ray… W sensie poprzedni właściciel stwierdził, że przepisze go na mnie. Bo dobrze się nim zajmę… Bo nie ufa rodzinie i woli go oddać mi. 

- Musi mieć do ciebie naprawdę wielkie zaufanie

- Na to wychodzi.

- A biorąc pod uwagę, że zbliża się 6 a ty już myślisz o pracy, to się nie mylił. - uśmiechnął się do mnie

- Tsa~ Nie ważne… Jedz i jedziemy… Do hurtowni jest kawałek. - Wstałem i poszedłem do łazienki. Gdy wyszedłem to zmiana i jak byliśmy gotowi to wyszliśmy. 

Chris

Dziwny dzieciak. Raz pluje jadem, później gada normalnie i jest miły. Ale… jak tak za nim idę, to dupkę ma fajną hehe. Chociaż ciężko mi się nieraz pohamować i mu czegoś nie zrobić. Nawet nie wie na ile mu pozwalam. Wczorajsze wieczorne wydanie było lepsze niż to pracownicze… A może ja otworzę sklep? Będzie w nim pracował… I to ja ustalę W CZYM tam będzie pracował hehe

- Gdzie ty mnie prowadzisz co? - szliśmy w kompletnie innym kierunku

- Jak to gdzie? Do samochodu. Przecież nie wezmę towaru w rękę, no nie? - i tak przeszliśmy kilkanaście metrów. Młody witał się z co drugą osobą i ten kawałek, który można przejść w 10 minut, trwał prawie pół godziny. Z każdym musiał pogadać. Z każdym zamienić chociaż zdanie. 

- Malutki~ znasz tu wszystkich… 

- Pracując w sklepie w mniejszej miejscowości ciężko być incognito hah. A kontakty warto utrzymywać - szedł zadowolony przede mną. Pewny siebie chód, wyprostowany. Ma proste nóżki, chudziutkie, z resztą jak on cały, mały i szczupły. Nie żebym wczoraj tego nie widział, ale w dziennym świetle jest o wiele lepiej. 

- Mym~ Czyli ze mną też będziesz utrzymywał stały kontakt?

- Coś czuję, że ty jesteś tym typek który nie daje o sobie zapomnieć, nie ważne jakbym nie chciał. - mówiąc to odwrócił się do mnie i szedł tyłem, patrząc na mnie z wrednym uśmiechem - po za tym, mieszkasz blisko mojej pracy i wiem, że jeśli nawet bym nie chciał, to i tak będę cię widywał. - i zaczął iść normalnie.

- Zawsze mogę zmienić ulubiony sklep

- Mhm. - mruknął z lekką kpiną - na pewno. 

- Nie wierzysz mi?

- Nie bardzo - powiedział znowu się do mnie odwracając i kontynuował idąc tyłem. - myślę, że jesteś osobą, która nie lubi, gdy się ją ignoruje. 

- Bawisz się teraz w psychologa?

- Trochę tak i myślę, że właśnie potwierdziłeś moje przypuszczenia.

- To ja pobawię się w jasnowidza.

- Huh? - przekręcił lekko głowę w prawo, w niezrozumieniu. 

- Widzę, że w przyszłości będziesz mieć ze mną ciężko, skoro tak bardzo już na starcie mnie nie lubisz. A co do krótszej przyszłości. Coś czuję, że zaraz polecisz, malutki~

- Polecę? Że niby gdzie? - szedł jeszcze moment z przekręconą głową, ale po chwili odwrócił się zamaszyście rozkładając ręce - ja się donikąd nie wybierAA~M! - i się potknął o studzienkę, która wystawała z betonu. Złapałem go zanim roztrzaskał sobie tą dziecięcą buźkę. 

- Chyba wygrałem

- Nie było bitwy, wojny tym bardziej nie. - i go podniosłem - puszczaj… - odepchnął mnie i odsunął o dwa kroki. Poirytowany~ cudny widok.- idziemy, nie mam czasu… - ruszył dalej nieco szybszym krokiem

- Gdybyś z każdym nie rozmawiał, byłoby dużo szybciej - więc ruszyłem za nim. W końcu dotarliśmy do parkingu.- Przeżyję tą drogę? 

- Jakbym chciał się zabić w samochodzie, to na pewno sam i nie w busie - podszedł do czarnego dostawczego busa 

- Na wszystko masz taką odpowiedź, wredny dzieciaku? - wskoczył za kierownice i popatrzył na mnie, nadal z wrednym uśmiechem. Lubisz się droczyć malutki~ Ja też lubię~

- Zadawaj więcej głupich pytań, a sam się przekonasz. Wsiadasz, czy idziesz na piechta? - więc usiadłem z drugiej strony i ruszyliśmy. 

- Długo jeździsz?

- Trochę.

- To ile masz lat? - to droczymy się dalej

- Tyle na ile wyglądam. A co?

- Nie sądzę, żeby 15 lat to wystarczająco na prawo jazdy.

- Kto powiedział, że je mam? - i popatrzył na mnie z uroczym, sztucznym uśmiechem i wrócił do patrzenia na drogę.

- Hah, czyli siedzę z dzieciakiem bez doświadczenia, tak? - dobrze prowadził. Nie lubię siedzieć jako pasażer. Raczej jeżdżę sam, a szofer jest tylko wtedy gdy jest potrzebny…

- Kto powiedział, że bez doświadczenia? Co?

- Ja - patrzyłem na niego. Odnosił wrażenie takiego, co ma wszystko czego potrzebuje i nie ma żadnych problemów. 

- Hah, dobre. - i byliśmy pod moim domem - Miłego dnia 

-To takie grzeczne “spierdalaj” tak?

- Rany.. jesteś niemiły to źle.. Jesteś miły, też nie dobrze.. Weź wyjdź już człowiek, bo mi robota stoi! - oj stoi… aż boli od ukrywania, żeby się nie wydało.

- Malutki~robota nie zając, nie ucieknie. Może wejdziesz na jeszcze jedną kawkę, co?

- Ja kawa zawsze, poza momentami gdy już i tak jestem spóźniony. Serio muszę już jechać. - momentalnie spoważniał.

- No dobra, dobra. To następnym razem - i wysiadłem, a on odjechał. Stałem jeszcze chwilę, patrzą za samochodem. Że spotkałem tego dzieciaka w takim momencie… W końcu wróciłem do siebie, żeby się trochę…wyluzować. 

Koło 17 stwierdziłem, że zaglądnę, czy już wrócił. Potrzeba fajek, to zawsze dobry powód. Przez szybę pusto więc wszedłem do środka. Dzwonek przy drzwiach zadzwonił, ale raczej nikt go nie usłyszał przez muzykę Titanica, która była głośno puszczona z magazynu. 

O - Patrz latam! - usłyszałem i zobaczyłem jak Oki leżąc na wózku sklepowym jedzie przez regały, a za nim Alex dbał o to, żeby za wolno nie jechał. Podszedłem do lady i patrzyłem jak zbliża się w jej stronę.

A - Uwaga, Titanic zaraz zatonie - i pchnął go mocniej. Młody zamiast się bronić i hamować wózek to podniósł się na rękach za jego przód. Dobra równowaga…

Ch - Widzę, że ciężka praca w tym sklepie

O - Co? - popatrzył na mnie i po chwili przed siebie, bo był już przed ladą. - O chuj..?! - Żeby uratować dłonie przed zmiażdżeniem to się puścił. W konsekwencji poleciał ciałem na blat, a później przeleciał przez niego na ziemię. Popatrzyłem za nim, to samo zrobił jego rudy kolega.

A - Żyjesz Ox?

O - Niestety… - podniósł się i wyłożył na blacie - Au… - popatrzył na mnie z wyrzutem

Ch - Zrobiłem ci coś?

O - Pojawiłeś w otoczeniu… - powiedział z irytacją i dodał z rozbawieniem - ale tym razem niczego nie rozjebałem - i się wyprostował - a.. nie… nie tak szybko - złapał się za plecy 

A - Gablota cała, Ox chodzi, jest git - i poszedł. Wyłączył muzykę i zaczął sprzątać

O - I po zabawie… - sapnął smutno. Ja się z tobą z chęcią pobawię malutki~ hehe… Popatrzył na mnie i ruszył do kasy - niech zgadnę. Fajki. 

Ch - Szybko się uczysz.

O - Nawet nie wiesz jak bardzo - zobaczymy w przyszłości. - coś jeszcze?

Ch - Ta, odpowiedź na pytanie

O - Cena zależy od pytania. Uważa, bo mam miejsce na dużo zer.  - zaśmiałem się Podoba mi się ten dzieciak. Udany jest. Nie jak reszta, nie boi się, nawet nie waha, po prostu gada tak jak do wszystkich. Czy to faktycznie mentalność mniejszych miast?

A - Pan uważa, jemu się nie ufa. - wychylił się z pomiędzy regałów i podszedł do mojego dzieciaka. - wyglad przedszkolak, z zachowania półgłówek, ale jak trzeba to wszystkich zrobi tak, żeby było po jego. - mówił pokazując na młodego palcem

O - Rozumiem, że do czegoś teraz pijesz Ax

A - Do życia od momentu kiedy cię poznałem.. OX

O - Źle ci? AX

A - Nie, nie to, że źle no nie

O - Do roboty gnoju! 

A - Jestem starszy o 2 lata! 

O - Gówno widać. - dał ręce na pierś i odwrócił głowę z głupim wrednym uśmiechem - a nie czekaj, gówno nie jest rude! - i się śmieje, więc Alex sięgnął po cokolwiek co było na półce koło niego i rzucił w stronę Okiego. Młody kucnął zanim oberwał paczką chipsów. - hahaha

A - Nie lubię cię! 

O - Wiem, ty mnie uwielbisz - wychylił się powoli, uważając c jeszcze coś nie leci w jego stronę

A - Goń się - i odszedł roześmiany, a Oki się wyprostował 

Ch - Rozumiem, że takie akcje to przy wszystkich, tak?

O - Nie, definitywnie nie, chociaż, może.

Ch - Nie dasz mi się poczuć wyjątkowym?

O -Wczoraj to powiedziałem, prawda? - aż musiałem się zastanowić - Ja jestem niemiły, dla tych wyjątkowych jak PAN … Panie Howell

Ch - Wracamy do per “Pan”

O - Rybka mi to. Coś jeszcze czy tylko fajki? Jak tylko to to idę, Mam faktury do wprowadzenia.

Ch - Zawsze masz coś do zrobienia, co? 

O - Takie życie. - rozłożył ręce w niemocy.

Ch - A gdzie czas dla siebie, co?

O - Wtedy gdy nie ma mnie tu. - powiedział dobity i dodał z irytacją - Karta czy gotówka…!

Ch - Na zeszyt. 

O - Niezły żart, ale mało wiarygodny hah - i dałem mu pieniądze. Schował i odszedł

Ch - Hej, malutki, nie zapomniałeś o czymś? 

O - Tak tak! Nie na głupoty! - powiedział wrednie ze śmiechem chowając się na zaplecze. Wredny dzieciak. Tak, miałem mu tą resztę zostawić. Ale tego się nie spodziewałem. 

Ch - Do później malutki~ - zaśmiałem się i wyszedłem.

Oki

I tak minęło aż do zamknięcia sklepu. Wyszedłem z Axem i w planach było ujść do mnie w coś pograć. A co wyjdzie to już inna sprawa hah.

- Ox, w sumie… pytanie mam

- No co jest?

- Słuchaj… ja wiem, że po tym zajściu w szkole, średnio chcesz mieć z nią jakąś styczność… ale.. hum… - i już mi się nie podoba… - za niedługo obchody miasta i Stawonóg - jeden z nauczycieli, który był nawet w porządku hehe -  nas poprosił o zajęcie się sceną… 

- I? Co to ma wspólnego ze mną?

- Nie chcesz móc? 

- Nie - aż przyspieszyłem. Nie mam zamiaru się w to bawić - nie mam czasu na takie rzeczy

- Gówno prawda. Nie, nie masz, a nie chcesz… Daj spokój…

- Nie ma mowy. Nie mam zamiaru się tam pokazywać, tym bardziej, jeśli w tym roku to szkoła zajmuje się organizacją tego wszystkiego. Przecież logiczne, że to wspaniały Ardal Linn będzie się tym głównie zajmował. Poradzicie sobie beze mnie… 

- Nie chcę, żebyś pomagał w całej organizacji, a tylko nam, tak? No, wiesz, coś pograć i  pośpiewać z nami, nic więcej. - mhm, ta, ja już to widzę. Przecież to na “tylko nam” się  skończy…

- Wybacz Ax, nie ma takiej możliwości..

- Yh… Słuchaj… 

- Jakoś za bardzo ci zależy.. - popatrzyłem na niego stając i dając ręce na pierś.

- Bo.. w tym roku będzie na festynie jakiś ważniak i jeśli się mu spodoba to na wakacje będzie sponsorował wyjazd w góry…. Do Gormsey… 

- Gormsey? Hum… - i ruszyłem dalej. Fajna wiocha. W środku gór. Dużo do chodzenia i zwiedzania… Sam bym chciał tam pojechać. Ale… - A to nie tak że biorą tylko uczniów na wylocie?

- Owszem, ale ty byłeś uczniem i mogą zrobić wyjątek…

- Już pytałeś? 

- Z góry założyłem, że i tak się zgodzisz. - i dalej szliśmy już równo

- No. Dobra… Skoro mam wam pomóc, to będę pomagał, resztę będziecie robić wy - uśmiechnąłem się wrednie

- Co..?

- Wiaderko marchewko. Nie będę odwalał za was całej roboty. Nie jestem uczniem i nikt mnie zmusi

- Dobra~ może być. Spotkanie w poniedziałek o 17.

- Ta ta~a sklep będzie się sam..?

- Już Megg wie, że ma się nim zająć - tym razem to on mnie wyprzedził z dumnym chodem

- Ha! No dobra… Alex 1 ja ja jakoś o 20 razy więcej hah - i ruszyliśmy już bez większych problemów do mnie. 

I tak minęło do końca tygodnia. Praca, dom… w między czasie Chris, który z każdym dniem coraz dłużej zostawał, żeby rzucać komentarzami i zajmować mi czas. W końcu nadeszła niedziela. Czyli całe od 10 do 23 ja, sklep i 10 klientów przez ten czas. Siedziałem w biurze, na jednym monitorze odpalone kamery na sklep, a na drugim dokumenty. W kubku kawa… Rany… powinienem spiąć dupę, ale tak mi się nie chce… Syf tu wszędzie… Ale póki mam zaległe faktury do wprowadzenia to guzik ruszę, bo pomieszam dni. A żeby tu wrąbać system, który nie potrzebuje tyle do wklepywania, to muszę poczekać do kwartału bo inaczej dupa… Popatrzyłem na te stert koło mnie. Pomieszczenie małe i do tego zawalone wszystkim… Ledwo mieszczę kubek na blacie. Jeszcze sejf… Jutro konwój… W sumie, może to najpierw… Teraz i tak nikt nie przyjdzie. Więc się wziąłem za liczenie pieniędzy.

- Do twarzy ci z plikami w dłoni hehe - aż delikatnie podskoczyłem. Popatrzyłem na drzwi.

- Po pierwsze… dlaczego przytrzymałeś dzwonek, po drugie, dlaczego się skradasz, a po trzecie i najważniejsze, nie umiesz czytać?! - Howell… serio, nawet w niedzielę?

- Spokojnie, przecież nie przyszedłem cię okraść. - rozglądnął się po pomieszczeniu. Biuro mieściło się tuż za drzwiami z mlecznego szkła, oddzielającymi je od półek sklepu. Było niewielkie, zaledwie kilka kroków wzdłuż i wszerz, ale wypełnione po brzegi papierami, segregatorami i zapachem kawy, która zdążyła już wystygnąć w kubku stojącym na biurku. Samo biurko zajmowało niemal połowę pomieszczenia. Ciężki, drewniany blat nosił ślady po latach użytkowania, zarysowania od zszywacza, wyblakłe plamy po herbacie, rysunki wykonane długopisem w chwilach znużenia, głównie moje i Alexa hah. Pod ścianą stała niska metalowa szafka, w której szufladach panował pozorny chaos. Dokumenty, paragony i stare faktury mieszały się z drobnymi narzędziami i paczkami spinaczy. Obok niej, nieco schowany w cieniu, tkwił mój kochany, masywny sejf. Stalowe drzwi połyskiwały chłodno, a pokrętło zamka wyglądało na często używane. Był ciężki, nieprzesuwny, jakby sam w sobie stanowił fundament pomieszczenia. Na jego wierzchu kilka teczek i pusta butelkę po wodzie. Na półkach nad sejfem i szafką rządził surowy porządek: etykiety z datami i numerami, wszystkie w równych odstępach… Tego nie rusza nikt po za mną. W kącie biura, obok kalendarza z zeszłego roku, stało wąskie krzesło dla gości, rzadko używane, obite szarą tkaniną, która dawno straciła świeżość. Na ścianie wisiał zegar, który nie zawsze chodził równo, czasem zatrzymując się na kilka minut, jakby potrzebował odpoczynku. - Rany… Mało tu miejsca…

- Super. Czyli przyszedłeś tylko wkurwić, cudnie. 

- Sporo tego. - rzucił rozglądając się dalej po biurze

- Za swobodnie się tu czujesz, wiesz?

- Nikomu to nie przeszkadza - uśmiechnął się wrednie w moją stronę i podszedł. Stanął za mną i patrzył mi na ręce

- Czuję się niekomfortowo jak tak robisz…

- Licz licz, ja tylko sprawdzam czy dobrze.

- Uwierz, że w takich kwestiach się nie mylę.

- Tak uwazasz? 

- Jestem tego pewien. - i zacząłem liczyć dalej. Więc nastała cisza. On zdjął krzesło i rozłożył się na nim, nadal patrząc po pomieszczeniu. 

- A to jeszcze z epoki dinozaurów? W porównaniu do twojego mieszkania, to jest prehistorią.

- Coś nie tak z moim mieszkaniem?

- Nie nie, właśnie o to chodzi. 

- Mhm.. - i gnój wziął mój kubek i wypił mi kawę, na koniec się skrzywił 

- Cholera, ale słodka… 

- Bo nie twoja…! Co ty tu robisz, nie powinieneś tutaj w ogóle wchodzić

- Ale tu jestem i siedzę… Gdzie moja kawka malutki~ mój dobry humor jest wart więcej niż to co trzymasz w tych rączkach, wiesz?

- Normalnie, powiedziałbym, że sobie zrób, ale nie tym razem. Daj mi dokończyć liczenie, dobra?

- Czyli dostanę? Muszę zapisać w kalendarzu hehe - człowieku, wkurwiasz mnie…

- Daj pracować! Jak już tu przylazłeś i cię stąd nie wykopałem to przynajmniej mi nie przeszkadzaj..! 

- Łah, prawie się przestraszyłem malutki. Prawie hehe - dlaczego ja mu, w ogóle na to pozwalam?!

- Wyjdź…

- Bez kawy? Nigdzie się nie ruszam.

- Wyjdź, sprzedam ci te jebane fajki i idź do siebie!

- Ej, grzeczniej trochę co?- to powiedział już z irytacją. Ale zauważyłem, że często tak jest, gdy zaczynam się na poważnie na niego denerwować…

- Yh… To nie przeszkadzaj… - i nie to że się go boję… ale jakoś tak, bezpieczniej gdy jest w porządku… I znowu chwila ciszy. 

- Um.. Malutki~ - kurwa prawie kończę…

- Co znowu?

- Jesteś niemiły

- Żadna nowość, powiedz coś czego nie wiem

- Humm.. wiem, że jak mnie ładnie poprosisz, to ci z tym pomogę. Wiedziałeś o tym? - patrzył na faktury i zerknął kątem oka na mnie uśmiechając się

- Sam sobie świetnie daje radę

- No weź, widzę ile tego jest. Samemu będzie to trwało wieki malutki. Doceń dobre chęci nowego sąsiada

- Nie jestesmy sasiadami…- w sumie. Wizja szybszego pozbycia się tego majdanu brzmi kusząco…

- Tak, ta~k. To jak malutki, pomóc ci, czy nie?

- Hym… Dobra, ale nie zgodzę się zanim nie usłyszę co chcesz w zamian - skończyłem liczyć, zaksięgowałem pieniądze.

- Humm.. pomyślmy.. Czego mógłbym chcieć od ciebie. Można początek, trochę więcej szacunku co do mnie, co ty na to?

- A może coś możliwego, hum? - wstałem, jak koło niego przechodziłem to chwycił mnie za rękę i pociągnął do siebie tak, że usiadłem mu na kolanach - ej! 

- W takim razie będziesz mi przynosił kawę i jedzenie jak ja będę klepał tabelki za ciebie, co ty na to? 

- Puszczaj mnie..! - warknąłem na niego, ale on tylko mocniej mnie ścisnął, żebym się nie wyrwał 

- Zgadzasz się czy nie? - popatrzył mi w oczy pewny siebie. Nie lubię takich ludzi… Nigdy nie wiem jak się mam zachować… 

- N.. No dobra… A teraz puść… Chcesz tej kawy czy nie… - puścił mnie, a ja szybko wstałem

- Tylko pamiętaj, bez cukru i z dwóch łyżeczek! - krzyknął za mną gdy szedłem na socjal. 

Gdy wróciłem, pokazałem mu co i jak. On klepał na zmianę ze mną i wtedy gdy musiałem coś załatwić na sklepie. I tak do zamknięcia sklepu. W końcu z niego wyszliśmy. 

- I co malutki? Nie jestem taki zły, prawda? 

- To zależy.. Pierwszy raz spotykam osobę, która pochłania tyle kawy co ja. Hah

- Czyżby trafił swój na swego? 

- Nie licz na to. 

- I jutro od nowa?

- Ze sklep? Nie, jutro nie… 

- Normalny człowiek cieszy się, że ma wolne

- Ja nie mam wolnego… - westchnąłem.

- Chcesz się pożalić? Z miłą chęcią cię posłucham malutki~ Jestem dobrym słuchaczem, wiesz? A widzę, że jest coś nie tak - popatrzyłem na niego z uniesioną brwią. 

- Piwo ujdzie, panie bogaty? Czy tylko te trunki z najwyższej półki, a to niżej wywołuje alergię? - teraz to on uniósł brwi i patrzył na mnie jak na debila. - no co no?

- Żartujesz sobie? Za kogo ty mnie masz?

- Pomyślmy, za człowieka, którego stać na wszystko i jakoś specjalnie tego nie ukrywa? - i zacząłem znowu otwierać sklep. - jakie?

- Ja wybieram. Wypijesz co wezmę - i szybko mnie minął i zaczął wybierać. Po chwili miał w ręku 4 piwa i butelkę koniaku… oczywiście alkohol wysokoprocentowy tak, ten z wyższej półki. Ale piwo też z tych lepszych. 

- Ej, po jednym i lecę na chatę, mam ochotę na jedno piwo, a nie na to, żeby się najebać…

- Daj spokój, przyda ci się brak kija w tej małej dupce malutki - i znowu mnie minął i wyszedł

- Ale ty tak facet poważnie? - normalnie by mi to nie przeszkadzało, ale nie z nim!... Rany… w co ja się znowu nieświadomie wjebałem…Chciałem być po prostu miły… Wyszedłem za nim i zamknąłem sklep

- Idziemy do mnie.

- Dlaczego?

- Bo jest bliżej? 

- Nie ma mowy, plener. Nie wejdę do ciebie do domu…

- Ale mnie do swojego byś wpuścił?

- Nie chętnie, ale już to zrobiłem… Idziemy tam gdzie ja mówię, albo idę do domu. 

- Dobra dobra. Głupi dziecku… - i ruszyliśmy. A gdzie? Oczywiście, że do parku. Tam gdzie jest cały czas światło i dookoła kamienice z cienkimi ścianami. 

Chris

Cholerny dzieciak… Wolałbym u mnie… Plener, hah.. Czuję się jakbym się cofnął do lat szkolnych. Usiedliśmy na ławce. Niewielki park wciśnięty między kamienice wyglądał nocą jak podwórko, które ktoś zapomniał zamknąć. Alejki były kręte i nierówne, gdzieniegdzie wybrzuszone przez korzenie drzew, które od lat walczyły o miejsce w zbyt ciasnej przestrzeni. Światło z okien otaczających budynków wpadało przez liście, tworząc na ścieżkach nieregularne plamy, jakby park żył odbitym światłem cudzych mieszkań.Na trawniku wciąż stała stara karuzela, której kolorowe farby dawno spłowiały. Blacha skrzypiała przy najmniejszym powiewie wiatru, a echo tego dźwięku odbijało się od ścian kamienic. Kilka ławek, żelaznych, ciężkich, z popękanymi deskami były puste, choć czuło się, że jeszcze kilka godzin temu ktoś na nich siedział z papierosem albo butelką piwa jak my teraz… Zapachy mieszały się ze sobą: wilgoć ziemi, dym z kominów i słodka woń lipy, której kwiaty sypały się na bruk. Popatrzyłem na dzieciaka, który lustrował park z delikatnym uśmiechem otwierając piwo o piwo. Podał mi jedno

- No to dawaj malutki.

- Hum..? - popatrzył na mnie jakby nie rozumiał, ale po chwili załapał - a… hum.. w sumie nie ma za dużo do opowiedzenia… - a jednak. Dzieciaku, przez cały tydzień wychodziłem tylko do twojego sklepu… Trochę żałosne, jedyną osobą z którą tu rozmawiam jesteś ty… Aż mi głupio przed samym sobą. Co nie zmienia faktu, że widać teraz po tobie, że coś ci nie leży…

- Nadal czekam.

- No nic no. Po prostu trzymam się z dala od tutejszej szkoły średniej. Co chcesz więcej wiedzieć? 

- Dlaczego? - uśmiechnąłem się do niego. Nie odpuszczę ci szczeniaku. Im więcej się o tobie dowiem, tym lepiej. On an to westchnął ciężko i usiadł bardziej swobodnie, opierając się plecami o oparcie i dając jedną nogę na ławkę. opadł rękę, w której trzymał piwo o kolano i zaczął nią delikatnie ruszać wpatrując się trochę tępo w zawartość. 

- Po prostu mam złe doświadczenie z niektórymi nauczycielami.

- Do tej pory odniosłem wrażenie, że jakąś wiedzę masz malutki. Nie widzę powodów do dręczenia, kogoś takiego jak ty..

- Spójrz na siebie - zaśmiał się patrząc na mnie

- Chcesz mnie zdenerwować? Jesteś na dobrej drodze. Czyli twój charakterek o tym zaważył, tak?

- I tak… I nie… Raczej mi pomógł niż przeszkodził… jak tak teraz myślę…

- No dobra.. Ale mówiłeś, że zakończyłem przygodę ze szkołą. Co tak nagle?

- Szkoła w tym roku jest odpowiedzialna za obchody miasta… I Alex prosił mnie, żebym im pomógł… Normalnie nie miałbym z tym problemu, ale po prostu wiem, że chcąc nie chcąc, w takiej sytuacji będę musiał mieć styczność z osobami, z którym kontakt wolę mieć na poziomie 0…. - ta.. nawet to jak nieraz mówisz, świadczy o tym, że raczej do przeciętnych uczniów nie należałeś.

- Więc po co się zgodziłeś? Wystarczyło odmówić. Mi mówisz “nie” i “spierdalaj” na okrągło

- To co innego. Po prostu Alexowi nie umiem odmówić… A jak powiedział o dwóch tygodniach w Gormsey… To się zgodziłem… Mimo, że mam wiele awersji… - to co się stało, że aż taką masz niechęć do szkoły? Albo do kogo? Ciekawe czy uda mi się to z ciebie wyciągnąć malutki.

- Gormsey… Byłem tam raz, albo dwa… 

- Ta~ja jeszcze ani razu… I mam okazję to zmienić. W sumie to mnie głównie przekonało hah… Ale na myśl, że będę musiał widywać Linna otwiera mi się nóż w kieszeni… I to nie do samoobrony- na to się zaśmiałem. Swoją drogą.. Linn…? Gdzieś już mi się to nazwisko obiło o uszy…

- Kto to? Ma do ciebie jakiś problem malutki?

- Meh… Nie ważne… Już nie ważne. 

- Nie przekonujesz mnie.

- Wiesz jaki jest minus małych miast? Wszyscy wszystko wiedzą… I jedna plotka rodzi inną… I często prawda jaką wszyscy znają mija się z tym jak jest rzeczywiście. - dziwny z ciebie dzieciak…Ale to co mówisz to prawda - powiesz, że jakiś pijak roztrzaskał butelkę, a inny się o nią skaleczył, a wyjdzie, że chcieli się pozabijać…- na to też się zaśmiałem, brzmiało irracjonalne - ciebie to bawi, ale to przykład z życia wzięty

- Pierdolisz malutki

- No nie. Richi. 

- Ten menel co przychodzi do ciebie, żebyś dał mu coś w kredo?

- Ta. - napił się z uśmiechem, patrząc przed siebie. Sam był rozbawiony, a jeszcze nic nie powiedział - to było jakoś na początku, jak zacząłem pomagać Rayowi. Wziął, czyna z 6 browarów. Już nieźle wcięty, szedł zygzakiem i jakoś po drodze mu jedno wypadło. Przylazł Tomas, drógi alkohimalaista i do niego, że marnuje i się najzwyczajniej w świecie wyjebał w  to szkło. Jak wrócił do domu to jego żona od razu, że się z kimś bił, a że powiedział, że był z Richim to w końcowej wersji było tak, ze Rich się rzucił na Tomasa i rozbił na nim te butelki - mówił rozbawiony z kpiną. - a wiesz co jest w tej historii najlepsze? - popatrzył na mnie - że ja musiałem to szkło sprzątać, bo to było pod sklepem i wszytko z Rayem widzieliśmy, a druga sprawa, że sam Tomas uwierzył w plotki o sobie i już będa 3 lata jak się do siebie nie odzywają. I wytłumacz mi jak to działa, bo chyba jestem za głupi na ludzi - przeczesał włosy do tyłu - ja zapaliłem

- Chcesz malutki?

- Teoretycznie, nie palę..

- Ale..?

- Ale przez kogoś znowu zacząłem - i wziął. Odpaliłem jeu, póżniej sobie. - także.. ta… 

- To co z tym Linnem?

- Lin to taka ryba. Smaczna jest. 

- Poważnie?

- Serio mówię! Delikatne mięso ma, lekko słodkawe, naprawdę smaczne - mówił to z niewyobrażalną powagą w głosie jakby cała rozmowa właśnie tego dotyczyła, ale szczerzy głupio zęby i powstrzymywał się od śmiechu. - za niedługo otwierają pobliskie łowiska słuchaj. Jak wiesz na co łapać to można się obłowić. Mówię ci. - popatrzył na mnie, chwila ciszy i obydwoje się roześmialiśmy. Dziwny dzieciak jak cholera, ma szczęście, że nigdzie mi się nie spieszy i trochę tu zostaję.Po za tym, zaczął mnie ciekawić… - a tak poważnie.. to jeden z nauczycieli. Jeden z tych “bardziej wykształconych”, tych, którzy spędzili prawie całe swoje życie na nauce. Wybitna persona pośród zwykłych prostych ludzi.  - mówił z dość mocno wyczuwalną pogardą. - i nic bym do niego nie miał… Nie, miałbym, ale nie aż tak, gdyby nie fakt tego w jakiej sytuacji postawił Raymonda… - i na raz wypił pół piwa, które miał w butelce i rzucił niedbale do kosza obok naszej ławki. 

- Ani jednego, ani drugiego nie miałem okazji poznać.

- Ardal mieszka kawałek od miasteczka i nie pokaże się w okolicy sklepu, a Ray jest w szpitalu… Walczy z rakiem od trzech miesięcy…

- O wszystkich masz jakieś informacje malutki?

- Zależy o kogo zapytasz

- O mnie?

- Nowy, wkurwiający, wścibski, śpi na pieniądzach, coś jeszcze chcesz wiedzieć? 

- Auć, zabolało.

- Jeszcze nie miało co zaboleć. - zaśmiał się. Więc Ardal Linn… Już wiem skąd znam to nazwisko. I już mogę się domyśleć dlaczego młody jest na niego cięty. Chyba będę musiał z nim zamienić kilka zdań. Może być ciekawie. - tak czy siak.. Nie ważne dlaczego, po prostu go nie lubię… No.. jeszcze dochodzi do tego inna osoba… ale o tym to nie chcę w ogóle rozmawiać… - dodając to popatrzył smutno w ziemię. Mówiąc o Linnie mówił z delikatnie wyczuwalnym gniewem i arogancją, a ty jak taki skarcony szczeniak. Tym bardziej chcę wiedzieć…

- No, dobra. Czyli mam nie drążyć tematu, tak? 

- Lepiej nie… - i otworzył kolejną butelkę od ławki. - Po prostu niektórych rzeczy nie chcę pamietać. - popatrzył na mnie i delikatnie się uśmiechnął - dobrze mi jak jest teraz, nie mogę na nic narzekać i niech tak zostanie. 

- Masz wszystko czego ci potrzeba?

- Nie narzekam. - zaczął patrzeć w niebo.

- Czy aby na pewno? A co, jeśli ktoś zaproponowałby ci całkowicie inne życie, od tak? - przysunąłem się i dałem rękę na oparcie za nim. Na pewno jest coś, czego ci w życiu brakuje malutki. Jestem bardziej niż pewien. Popatrzył na moją rękę. 

- Bier to z dala ode mnie… 

- Przecież ci nic nie robię, daj spokój… rany… jak tak reagujesz na wszystkich to będziesz sam do końca życia.

- Nie narzekam na życie towarzyskie… - tak tak.. na pewno. W to nie uwierzę. Zachowujesz się jak cnotka niewydymka, jak tylko chce się do ciebie bliżej podejść haha

- Ta?

- Ta…

- A, jeśli, miałbyś wszystko na wyciągnięcie ręki?

- Chyba nie do końca rozumiem.. Mam wszystko. Dom, pracę, przyjaciół. Nie oczekuję więcej od życia.

- Marne grosze, które zarabiasz siedząc całymi dniami w osiedlowym sklepie, przyjaciele, którzy są na chwilę, bo wyjadą uczyć się dalej, domu w starej kamienicy, która prędzej czy później będzie się sypać… Plus, będziesz z tym wszystkim w końcu sam. Naprawdę ci to odpowiada? 

- Tak. To wystarczająco…

- Mówisz jak jakiś stary dziad, który przeżył już wszystko

- Hum… może.. ale tak uważam.

- Czyli, nigdy nie marzyłeś o tym, by mieć pieniądze, żeby móc pozwolić sobie na wszystko od tak?

- Stać mnie na wszystko czego potrzebuję… zaczyna mnie drażnić ta rozmowa… - ah tak? Ciekawi mnie dlaczego hehe 

- Na to czego potrzebujesz, ale nie na to czego chcesz. 

- Na to też… - spoważniał. I to bardzo

- Nie sądzę - zaśmiałem się. A on wpił szybko i wstał. Popatrzył na mnie dają ręce na pierś.

- Słuchaj. Nic o mnie nie wiesz. Jasne? To że z tobą rozmawiam, to tylko i wyłącznie moja dobra wola, bo równie dobrze, mogłem to ukrócić na starcie i gówno miałbyś później do powiedzenia. Nie obchodzi mnie sława, bogactwo ani żadna inna dziwna zachcianka ludzi, którym się wydaje, że mają cały świat pod sobą. Rozumiesz? Mam tu wszystko czego potrzebuję, ciszę, spokój, brak problemów i nie pozwolę nikomu tego odebrać. - wcześniej mówił poważnie, ale teraz aż za bardzo. Mówiąc cały czas patrzył mi w oczy, a kamienny wyraz nie schodził mu z twarzy. - ale ktoś taki jak ty nie jest w stanie tego zrozumieć… - teraz westchnął i spuścił głowę - miłego wieczoru - i zaczął odchodzić. 

- Ej! A ty dokąd! Ja jeszcze nie skończyłem

- Ale ja tak! - odpowiedział mi nawet nie patrząc i idąc dalej. - cholera… nie tak to miało wyglądać… 


 


IMG_2269.png
Comments

Share Your ThoughtsBe the first to write a comment.

    © 2023 by Primavera Studio. Proudly created with Wix.com

    bottom of page