
Zbuntowany Szczeniak
Rozdział 1
???
- Yaa~w - ziewnąłem siadając na skrzynkach z pustymi butelkami po piwie - Czas na chwilę odpoczynku - powiedziałem do siebie przecierając czoło, po tym, jak skończyłem wnosić nową dostawę. Rozglądnąłem się po magazynie. Był niewielki, ale nadrabiał charakterem. Z pozoru zwykłe zaplecze. Kilka regałów, trochę kartonów, nieco kurzu, w rzeczywistości pełniło funkcję centrum dowodzenia całego interesu. To tutaj trafiały wszystkie rzeczy, które „zaraz się przydadzą”, „na pewno się sprzedadzą” albo „trzeba gdzieś schować, zanim właściciel to zobaczy”. W jednym kącie drzemała samotna paczka chipsów paprykowych, której żaden z nas, ani ja, ani mój przyjaciel nie miał serca wyrzucić, w drugim dumnie stała kolekcja torebek foliowych z różnych epok. Niektóre nawet z otwarcia sklepu, a trochę czasu minęło. Nie był to magazyn z katalogu, raczej coś w stylu strychu babci, tylko że z dostawą co dwa dni i lekką nutą zapachu proszku do prania. Ale działał. I w tym właśnie tkwi jego urok.... A teraz był mój. Dziwnie się z tym czuję. Cieszę się, że Raymond mi go przepisał, ale nie spodziewałem się takiego prezentu na 18 urodziny, nie sądziłem, że ufa mi aż tak, żeby to zrobić. No cóż. - Dobra, czas wracać do roboty - wstałem i zacząłem porządkować towar na półkach, tym samym kończąc rozmyślanie. Po 30 minutach grzebałem na najwyższych półkach regału. Żeby na nie sięgnąć 3 razy upewniłem się, czy aby na pewno, żaden klient tu nie ma zamiaru wejść na zakupy. Wdrapałem się po niższych półkach i w dziwnym szpagacie patrzyłem co znajduje się na najwyższej z nich. Cieszyłem się, że mam dzisiaj spokój. Ale niestety jak zawsze spokój nie trwa długo... Usłyszałem stary dzwonek, który był przywieszony przy suficie i rozbrzmiewał gdy tylko ktoś otworzył drzwi. Chwila, zaraz. Nie teraz. Przyjdź gdy skończę!!! Swoją drogą, ktoś jednak dzisiaj żyje w tej starej dziurze hah…
- Dzień dobry? - usłyszałem głos z sali sklepowej - Halo? Pracuje tu ktoś? - męski głos, poirytowany, donośny na tyle, że dobrze go słyszałem mimo ścian i chodzących lodówek. I to nikt kogo znam. Nie kojarzę tego głosu. To nikt z miejscowych…
- No już już... Kurwa schodzę... - sapnąłem cicho do siebie i zeskoczyłem na ziemię. Wszedłem na sklep i ruszyłem za ladę. - Jestem, jestem - odpowiedziałem miło uśmiechając się do siebie. Popatrzyłem na jegomościa. Mężczyzna w średnim wieku. Na moje oko 32-35 lat. Brązowe oczy, kilkudniowy zarost. Wysoki facet, nie dużo mu brakuje do dwóch metrów. Ubrany w białą koszulę, zielony krawat, ciemne jeansy. Na lewej ręce markowy złoty zegarek ze szmaragdową tarczą. I to z odwróconą kopertą. Tani nie był na pewno. Facet jest dziany, widać od razu.
- No w końcu. Wyniósłbym pół sklepu… - mruknął poirytowany nawet na mnie nie patrząc. Najwyraźniej półka przy kasie jest ciekawsza. Rany, jakiś burak się trafił, co za dzień…
- Co podać? - zapytałem miło. Jak na razie….
- Marlboro… - rzucił niechlujnie dalej patrząc w półkę
- Jakie? - schyliłem się pod ladę. Dlaczego tak ciężko jest ludziom powiedzieć od razu. Nie rozumiem…
- Czerwone… - dalej ten sam ton. Wziąłem paczkę, zeskanowałem i położyłem na ladzie
- Coś jeszcze dla pana? - popatrzyłem na niego. Dalej w tej półce? Co w niej takiego ciekawego? W końcu popatrzył na ladę ze znudzeniem na twarzy i z takim samym wyrazem podniósł wzrok na mnie. I wyraz twarzy się zmienił. Przez moment był zaskoczony, a po chwili się uśmiechnął, a oczy mu się zaświeciły, jak dziecku, które zobaczyło wymarzoną zabawkę… Nie podoba mi się to…
–????--
Przeniosłem się do Lormarsh kilka godzin temu, a już zdążyło mnie wszystko dookoła wkurwić. Sam fakt przenosin jest irytujący. Do tego brak papierosów wzbiło moje wkurwienie na wyżyny. Jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze szanowny sprzedawca nie potrafi wykonać swojej roboty… Wiocha zabita dechami, już mam jej dość. Czekając, aż w końcu ktoś podejdzie patrzyłem na półkę z gumami. Gumy do żucia koło prezerwatyw, hah. Ciekawe ustawienie… “Poproszę gumy”.... “Te do żucia? Czy do ruchania?” Takie byłoby pytanie zwrotne? W końcu przyszedł. Najpierw wkurwiał pytaniami… ale jak popatrzyłem hehe to humor mi się poprawił. Chociaż jedna rzecz w tym zapyziałym miasteczku nie będzie mnie wkurwiać. Fajny chłopaczek. Szczupły, niziutki. Coś koło 1,60 m. Czarne, dłuższe, proste włosy związane w kucyk, a lewa strona wygolona, czerwone końcówki, grzywka opadająca na prawą stronę… Idźmy dalej. Tatuaże na przedramieniu. Uroczy buntownik? I rodzice ci na to pozwolili? Ładną masz buźkę malutki hehe. Przybliżyłem się i chwyciłem go za szczękę. Zbliżyłem do niego twarz. Obejrzałem tą twarzyczkę z jednej i drugiej strony. Piercing hah. Dwa kolczyki w lewej brwi, jeden w prawej, dwa też po lewej stronie ust. Mam ochotę go za nie pociągnąć zębami. W uszach też tego sporo. I duże niebieskie oczy. Ta~ definitywnie w moim typie~ Przerwał moje oglądanie odtrącając moją rękę na bok pewnym zamaszystym ruchem. Może nie mocno, ale poczułem. Czyli nie chucherko na jakie wygląda. Ładnie mu w tej czarnej koszuli. Podobasz mi się mały. Patrzył poirytowany na moją dłoń, którą nadal miałem na wysokości jego twarzy. Po chwili popatrzył na mnie z naprawdę wielką irytacją.
- Czy będzie coś jeszcze? - zapytał ponownie, ale już nie tak milutko jak wcześniej. Grzecznie się wyprostowałem i odsunąłem.
- Ile masz lat, co? 16? 17? - zapytałem nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu
- Nie pana interes - odpowiedział kąśliwie - należy się 23.50 - dodał równie niemiło
- Nie dość, że ładny to jeszcze szczekać potrafi. - przejechałem językiem po zębach. Że nie spotkałem cię wcześniej. No ale dobrze. Przypomnę sobie trochę stare czasy, gdy takich jak ty trzeba było trochę udobruchać. I tak nie mam tu nic lepszego do roboty.
- Kartą, czy gotówką? Nie mam całego dnia.
- Jaki niemiły. Do każdego nowego klienta taki jesteś? Co?
- Tylko dla tych co działają mi na nerwy. Na nasze szczęście jest ich niewielu. - mówił nadal z wredotą w głosie.
- Nasze?
- Owszem. Moje, bo nie muszę się często wkurwiać, a pana, bo zalicza się pan do tych wyjątkowych ludzi. Szkoda, że do tych co psują mi dzień. - widzę, że jesteś nawet bardzo wyszczekany… - Karta czy gotówka? - powtórzył pytanie, a ja wyciągnąłem banknot z kieszeni i dałem na ladę. Zacząłem wychodzić, jak tylko skupił się na wydawaniu reszty. - Halo! A reszta? - rzucił za mną, jak już byłem przy drzwiach
- Nie wydaj na głupoty malutki~ Jeszcze tu wrócę - popatrzyłem na niego przez ramię i wyszedłem.
Ruszyłem do domu. Co prawda to nie to co mam w Overrain. Ale ujdzie… Wszedłem do środka w głowie mając tego chłopaczka. Myślałem jakby do niego podejść. Ma charakterek i to całkiem bojowy. Nie będzie łatwo z nim porozmawiać sam na sam gdzieś poza sklepem. Ale nie ma rzeczy niemożliwych. Nie dla mnie, szczególnie w takich sprawach hehe. Wszedłem do salonu i już zadowolony, że mogę usiąść i trochę w spokoju pomyśleć sięgnąłem do barku. A tam… pusto…
- Nosz kurwa mać… Victor miał się zająć tą cholerną ruderą… - warknąłem sam do siebie. No ale dobrze. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, prawda? Skoro brakuje whisky to trzeba się przejść do sklepu. A w sklepie czeka na mnie mój mały sprzedawca hehe.
–???--
Wyszedł. Co za jeden? Skąd go tu przywiało? “Nie wydaj na głupoty”?! Co jest z nim nie tak? Na dzięki pójdę. Za 5 zł na pewno ktoś mnie przerucha… kurwa o czym ja myślę… aż sam do siebie parsknąłem śmiechem.
- A idź w pizdu niech cię coś po drodze przetrąci… - zamknąłem szufladę kasy z niemała siłą. - Przyjdzie taki kurwa znikąd i myśli, że wszystko mu wolno. Ma szczęście, że miły byłem. - założyłem ręce na pierś i ruszyłem znowu na magazyn. Znowu wdrapałem się na regał i wróciłem do tego co robiłem wcześniej. Po kilku minutach przyszedł stały bywalec. Okoliczny pijus z naprawdę dużym kredytem zaufania i długiem w zeszycie.
- Młody~no daj na zeszyt - Riche słaniał się na ladzie jęcząc żałośnie
- Nie. - ja za to odpowiedziałem raz, krótko i zacząłem układać na półkach przed sobą.
- No proszę~ Szefie no~ zlituj się nade mną! - wyciągnąłem zeszyt spod lady
- Nie mam mowy Riche! Spłać chociaż trochę to ci dam, jasne? A teraz won -i zacząłem go okładać zeszytem z długami
- Ej, ej! Młody c-co ty? Przetań! - i zaczął szybko się toczyć do drzwi - Ray by dał! - rzucił już przy samych drzwiach
- Ale ja nie jestem Rajem! - i cisnąłem zeszytem w jego stronę… i… to był błąd. Miał trafić w drzwi… nie sądziłem, że akurat ktoś wejdzie…
????
Otworzyłem drzwi do tego sklepiku i na dzień dobry złapałem zeszyt centralnie przed swoją twarzą. W między czasie jakiś obszczymur przebiegł mi pod nogami i zwiał między kamienice. Popatrzyłem na dzieciaka. Chyba nie był zadowolony z tego, że znowu mnie widzi.
- Dzień dobry ponownie.
- Yhmp… Bry… - burknął zniesmaczony
- Najpierw niemiła obsługa, teraz równie niemiłe powitanie… - mówiłem zbliżając się powoli do lady machając zeszytem. Gdy już byłem przy nim to oparłem się o blat i zacząłem wachlować kartkami - i jak ty mi to wynagrodzisz co? - patrzyłem na jego twarzyczkę, cholera podobasz mi się~.
- Odpłacę? I.. ja? Niemiły? - śmiechnął się z delikatną kpiną w głosie. - Pan sobie nawet nie wyobraża, jak bardzo - wyrwał mi zeszyt z ręki - potrafię być NIE miły. - i uśmiechnął się uroczo delikatnie przekręcając głowę na prawo. Wcześniej jak wychodziłem też tak zrobił. Uroczy~
- Arogancki szczeniak z ciebie, wiesz?
- Nie arogancki, tylko pewny siebie, a to różnica. - dał ręce na pierś i patrzył na mnie przez moment z uśmiechem. Uśmiech specjalnie bo musi? Czy go coś bawi….? Ale zaraz ci uśmieszek zrzednie.
- Nie zostawię tego bez rekompensaty - uśmiech nie schodził mi z twarzy. Lubię takich aroganckich, zbyt pewnych siebie dzieciaków. Przyjemnie się patrzy jak się poddają. A ten szczeniak zwinął zeszyt w rulon, przytknął mi go do czoła i mnie odpycha do tyłu. Aż się wyprostowałem i pomasowałem miejsce gdzie znajdowała się krawędź zeszytu.
- Proszę się nie kłaść na ladzie. To po pierwsze - dzieciaku, powinieneś chociaż trochę się bać, czuć jakikolwiek dyskomfort, a nie mieć coraz lepszy humor… - A po drugie… Bierze coś czy przyszedł wkurwiać? Jak to drugie to do domu..! Robotę mam… - i z miłego uśmiech przeszedł płynnie do irytacji.
- Hum… Znowu nie miły~- mruknąłem w jego stronę zadowolony, a on przewrócił oczami. Popatrzyłem na regał za nim. Na górze ustawione są różne rodzaje whisky i burbonów, od popularnych, tańszych marek po butelki przeznaczone dla bardziej wymagających klientów. Niżej szeroki wybór wódek, czystych i smakowych, w różnych pojemnościach, posegregowanych tak, by ułatwić szybki dostęp w czasie sprzedaży. Całość ułożona była bardzo przejrzyście i praktycznie, bez zbędnych ozdób, ale z dbałością o porządek. Przyciągała oko jak stało się na moim miejscu. Ciekawi mnie czy sam to układa i ilu ludzi tu pracuje… Ale pierwszą rzeczą jaką zobaczyłem patrząc na regał była właśnie ta whisky. W samym rogu, lekko oddzielona od reszty, stoi jedna z bardziej nietypowych pozycji jak na sklep osiedlowy. Blanton’s. Jej charakterystyczna, beczkowata butelka z metalową figurką jeźdźca na korku od razu rzuciła mi się w oczy. To nie jest produkt „na co dzień”, bardziej ciekawostka, rarytas dla kogoś, kto szuka czegoś wyjątkowego. Chyba, że jest się mną. Wyciągnąłem dłoń i wskazałem na miejsce gdzie znajdował się trunek. Chłopak popatrzył na mnie unosząc jedną brew i popatrzył za siebie.
- Bez jaj….
- Proszę?
- Naprawdę?
- Owszem. - uśmiechnąłem się, dałem ręce na pierś i oparłem się o jeden z regałów.
- Yh. no dobra. - i poszedł na magazyn. Gdy go nie było to rozglądnąłem się po sklepie. W sumie teraz jak tak o tym myślę, to wcześniej w ogóle nie patrzyłem na otoczenie. Chciałem po prostu zapalić… Ale, jak tak teraz patrzę, to sklep wygląda naprawdę nietuzinkowo jak na zwykły osiedlowy sklepik. Całe wnętrze utrzymane było w odcieniach brązu: ciemne drewniane regały, drewnopodobna wykładzina na podłodze, ladę obito postarzaną deską, jakby wyjętą prosto z pokładu starego statku. Nawet sufit ozdobiony był poprzecznymi belkami, które dodawały przestrzeni przytulności i... lekkiej teatralności. W kątach wisiały drobne marynistyczne detale: stare koło ratunkowe z wypłowiałym napisem, kawałek żagla przybity do ściany, a nawet kompas umieszczony tuż obok kasy, który zawsze wskazywał „na półkę z wódką”. Na ścianach można było zauważyć reprodukcje map morskich i niewielkie modele żaglowców ustawione wśród butelek, konserw i opakowań makaronu. Lokal nie był duży, ale wszystko miało swoje miejsce. Półki skrzypiały cicho pod ciężarem produktów, a zapach drewna, przypraw i lekko słonej nuty tworzył atmosferę niemal tawerny, tylko zamiast rumu sprzedawano tu kawę, papier toaletowy i kabanosy na wagę. Dla stałych klientów zakupy w sklepie “ U Raja” musiały być raczej rytuałem niż po prostu zakupami. Fregata może to nie jest, ale gdy się to wszystko dostrzeże to czuć tu duszę starego marynarza. Nietypowy motyw jak na sklep…
???
Przychodzi tu, wkurwia… i jeszcze chce jebanego Blanton’sa, który tu stoi odkąd jestem w miasteczku. No ja jebie…. Ruszyłem podkurwiony na magazyn. Wziąłem małą trzystopniową drabinkę i ruszyłem z powrotem na sklep. Normalnie wziąłbym tą dużą, normalną. Ale się niedawno zepsuła ze starości i jeszcze nie załatwiłem nowej… Rozłożyłem ją, wszedłem na stopnie i zacząłem na palcach próbę zdjęcia butelki… Jakby samo to, że mam 1,62 m wzrostu nie było problemem, to jeszcze szanowny klient patrzy na mnie i obserwuje, aż za bardzo… Czuję na sobie jego wzrok nawet na niego nie patrząc… Masz obleśny uśmiech i mnie wkurwiasz człowieku. Nie dogadamy się! W pewnym momencie stanąłem na palcach jednej nogi i już prawie miałem tą kurewską butelkę. Ale zamiast sobie pomóc to wepchnąłem ją jeszcze bardziej w regał
- Nosz kurwa jego mać…. - domknąłem niemal bezgłośnie pod nosem. Odwróciłem się do niego. A ten oparty o jedną z półek patrzył z zadowolonym uśmiechem. BA! Powiedziałbym, że nawet z kpiną! - Czy musi być akurat TA whisky?
- Ta~k malutki~ Tatuś chce właśnie TEGO Blanton’sa. Żaden inny trunek mnie nie interesuje - i uśmiech zamienił się w szeroki, wredny wyszczerz. Nosz kurwa… No to od nowa… - ej, malutki~
- Pana, cicho tam, próbuję zdjąć Panu tą whisky…
- Nie ładnie~... Ale nie jestem złym człowiekiem, wiesz? Wystarczy ładnie poprosić, a ci pomogę go zdjąć, wiesz? - nie ma mowy…. I dalej się z tym męczę - uparty jesteś. Ale dobrze, ja poczekam… - i chwila ciszy - mam czas - i znowu chwila ciszy - i całkiem niezły ubaw - i znowu cisza - i nieziemskie widoki~ - ale jak dodał to ostatnie z tym dziwnym pomrukiem to, aż mnie dreszcze przeszły. Dobra….! Zeskoczyłem z drabinki i zbliżyłem się do lady - o, a jednak?
- No.. Dobrze… Pomoże Pan mi to zdjąć?
- Nie. - że co kurwa… - nie, bo miałeś ładnie poprosić - a to ładnie nie było?
- Czy mogę prosić Pana o pomoc w ściągnięciu towaru?
- Nie, nadal niewystarczająco. Ale dobrze, podpowiem ci. Prawidłowa prośba powinna brzmieć tak - podszedł do lady i z każdym wypowiadanym słowem, jego twarz zbliżała się do mojej, a uśmiech nie znikał, a nawet się poszerzał o ile było to jeszcze możliwe - “ Czy mógłbym prosić szanownego Pana o pomoc w zdjęciu towaru, z najwyższej półki, gdyż jestem za malutki, żeby zrobić to bez Pana pomocy~” - jak jego twarz znalazła się kilka centymetrów od mojej to odsunąłem się o krok w tył. On chyba sobie ze mnie teraz żartuje…. Zerknąłem za siebie, na miejsce gdzie znajdowała się butelka… Gdybym sam tu był to bym po prostu wszedł na regał. ALe nie wiem co za typ, nie będę ryzykować… Ale jak mi nie pomoże, to do jutra tego nie zdejmę w taki sposób… Westchnąłem i wziąłem głęboki wdech. On się wyprostował i zadowolony czekał, aż powtórzę kwestię, którą tak bardzo chce usłyszeć.
- Czy mógłbym… prosić…. - no i nie wyjdzie tak jak chce, za cholerę, mam swą godność! - Szanownego Pana klienta, o zdjęcie jebanego Blanton’sa, z jebanej najwyższej półki, żeby mógł Pan go kupić i już sobie iść? - z miłego tonu zszedłem na irytację z warkiem, a na koniec uśmiechnąłem się przemiło sztucznie.
- To nie tak szło malutki~
- I czy może Pan przestać tak do mnie mówić?!
- Zapomnij, jesteś malutki~ Dowodem na to jest ta butelka na górze i to, że potrzebujesz kogoś takiego jak ja, żeby ją zdjąć hehe - czy jest sens udawać miłego sprzedawcę przy kimś takim? Nie, nie ma, a i tak już dawno przestałem się trzymać tego schematu.
- No weź Pan człowiek bądź no… Wybierz Pan coś z niższej, albo zdejmij Pan tą cholerną rudą….! - pokazałem ręką na górę. I wskazywałem kompletnie nie ten regał, a jak to do mnie dotarło to obróciłem się tak, żeby moja ręka wskazywała na Blanton’sa. Popatrzyłem na niego, a on nic , tylko się uśmiecha - …. proszę? - to już trochę z jękiem niemocy dodałem.
- No dobrze, niech zostanie tak. Nie mogę na razie liczyć na nic lepszego z twoich ust - mówiąc to perfidnie popatrzył na moje usta i przejechał językiem po zębach. Kolejny zbok do kolekcji… Jakby już takiego tu nie było… W końcu przeskoczył przez ladę. No potrafisz się ruszać… I co z tego, też umiem. Niczego innego się po kimś takim nie spodziewałem…. Znowu westchnęłam i przymknąłem oczy, żeby trochę zeszło ze mnie ciśnienie, a ten typ w tym momencie podniósł mnie, łapiąc za uda. Przez to, że nagle, to prawie straciłem równowagę i chcąc się ratować złapałem się kurczowo jego karku
- Co?.... - popatrzyłem na ziemię, a później na niego - co?
- Ej~ malutki~ nie przekręcaj tak tego łebka~ - mruknął zadowolony i wbił wzrok w mój bok. Nie chcę wiedzieć co teraz mu siedzi w głowie…
- Pana… Półka jest tam…! - pokazałem na regał
- No już, już. Jaki niecierpliwy~ Aż tak chcesz się mnie stąd pozbyć? - nawet nie wiesz jak bardzo człowieku…. Podszedł pod regał i podniósł mnie jeszcze wyżej.
- MAM! - mam! Mam tą jebaną butelkę!
- Świetnie~ - i posadził sobie mnie na ramieniu. Znowu jak wcześniej, bez żadnej zapowiedzi, prawie ta butelka wyleciała mi z rąk. Złapałem ją wpół zgięty, jak już leciała na ziemię.
- Panie… Jak stłukę to nie będzie czego pić….
- I tak bym zapłacił~ - popatrzył mi w oczy i nagle wtulił twarz w moje biodro otwierając już lekko usta. O nie nie, panie! Tak to my się bawić nie będziemy!
- Puszczaj pan! - warknąłem na niego i kopnąłem go w bok. Po tym się skrzywił przerywając zamiar ugryzienia mnie i postawił na ziemię. Odsunąłem się od niego. Głupi jest czy jak? Kamery tu są…!
????
Lubię takie zabawy malutki~ Gdyby nie fakt, że to sklep, to już byś był przygwożdżony do tej lady~ Ale póki sklep jest pusty, to mogę cię trochę podrażnić. Ciekawi mnie jak długo będziesz udawał, że się nie boisz.
- I to dostaję w ramach podziękowania?
- Nie, dostaje Pan towar, który tu stoi od ponad 8 lat. A teraz niech pan wyjdzie zza lady, nie powinienem, w ogóle na to pozwalać…
- Jaki poważny. Ciekawi mnie co o tobie sądzi właściciel. Hah
- Ma o mnie całkiem nienaganną opinię. Z resztą jak wszyscy tutaj. Już, sio stąd…! - i machnął do mnie ręką w geście wypędzania.
- Chciałbym to usłyszeć z jego ust. - tu się uśmiechnął wrednie
- Kto wie, może będzie to Panu dane? - wredny dzieciak, wygadany. Rozmowa z nim sprawia mi przyjemność, a widok tego gdzie się irytuje wszystko podbija. Tak, definitywnie pobyt tutaj to jak wakacje, a on będzie moją pamiątką, jak już wrócę do siebie hehe. Nie odpuszczę mu.
- Czekam z niecierpliwością. Bo coś czuję, że trochę koloryzujesz
- Nie wydaje mi się - mam też dziwne wrażenie, że on także czerpie z tego przyjemność.
- Udowodnij malutki. - patrzył na mnie z pewnym siebie uśmiechem, ale ja również
- Pomieszka Pan tu trochę, to sam się Pan przekona - dał ręce na pierś. Już miałem ciągnąć tą bezsensowną rozmowę dalej. Ale przerwał ją dzwonek przy drzwiach. Szkoda. Podroczłbym się z nim jeszcze trochę…. Popatrzyłem w stronę drzwi. Staruszka. Pewnie takich tutaj wiele….
- O, pani Maddyson - powiedział, niby bez emocji, ale gdzieś wyczułem niesmak.
- Dzień dobry słoneczko. - popatrzyła na niego z uśmiechem i już miała wejść w alejkę, ale zobaczyła mnie i szybko podeszła. - o! To pan tu się wprowadzał? Dzień dobry Panu. Maddyson Fenwit. Miło Pana poznać - upierdliwa starucha. Co ją obchodzi kto i gdzie się wprowadza… Ale trzeba utrzymać pozory. Nie mogę narobić sobie tu kłopotów….
- Mi także miło. Christoph Howell. - lekko się skłoniłem przedstawiając się
- Jaki dobrze wychowany młody mężczyzna. Pan tu u nas od niedawna prawda? Widziałam, że coś się dzieje na tej pustej działce. Teraz to technika, taki dom w tak krótkim czasie… - rozgadana babcia…
- Dzisiaj się wprowadziłem. Ale cieszę się, że wszyscy tak ciepło witają mnie w miasteczku - mówiąc to uśmiechnąłem się do chłopaka. On popatrzył na mnie dobity, a później na staruszkę i się uśmiechnął.
- Ojej, to pan nie wie pewnie gdzie co jest i nikogo tu nie zna. Przeprowadzki sia męczące. Pan w dobrym miejscu zamieszkał, wszystko blisko i pod ręką Pan ma - i zalała mnie słowotokiem i to takim, że na wtrącenie się nie było szans. A młody z wrednym uśmiechem rozłożył się za ladą, położył pół ciałem na blacie i patrzy, słucha. Wredny małolat, hah. - no, ale taki dom to kosztować musiał. Oki patrzył jak robili czasami. Mówił mi ile takie rzeczy kosztują - staruszka popatrzyła na chłopaka…“Oki”?
- Coś tam patrzyłem no. - i się rozłożył na fotelu i zaczął bujać - ale ciężko było nie patrzeć jak codziennie tamtędy przechodzę…
- Ładny, taki… Muzealny - jaki? Słuchałem i nie wierzyłem, a młody cicho parsknął śmiechem. I dalej zaczyna gadać. Udając, że słucham i przytakując co jakiś czas patrzyłem na młodego. On jeszcze chwilę posłuchał i podszedł do regału z winem. Jak półki z alkoholami mocnymi wyglądały dobrze, tak te z winem także przykuwały oko. Chłopak wziął jedną z najbardziej zakurzonych butelek, wilgotną szmatkę i zaczął ją czyścić. Po samej butelce widzę, że to nie jest byle co… Amarone della Valpolicella, butelka masywna, zdobiona, z tak samo bogato zdobioną etykietą. Masi Costasera ma wyjątkowo rozpoznawalną złoto-czarną etykietę. Dobre wino… Dziwny towar jak na taki osiedlowy, małomiasteczkowy sklepik… A chłopak nie powinien w nim pracować. Patrzyłem na jego dłonie… małe, smukłe, długie palce jeździły po szyjce butelki. Definitywnie nie na niej powinny się znajdować. Powinny popracować w ten sposób nad moim… Nie nie, Chris… “rozmawiasz” właśnie z panią babcią. Ale cholera ciężko nie patrzeć. - Właśnie! Oki złotko! - młody aż delikatnie podskoczył i popatrzył na staruszkę. Znowu “Oki”...?
- Ta~k Pani Maddyso~n? - odpowiedział z niepewnością w głosie
- Może pokażesz Panu okolicę. Oprowadzisz po mieście.
- Nie ma mowy, nie zamknę sklepu.
- Właśnie o to chodzi, siedzisz tu całymi dniami odkąd nie ma Raya. Jesteś tutaj dosłownie cały czas. Przyda ci się odmiana, a przy okazji - i tu jej przerwał i powtórzył
- Nie zamknę sklepu… - ciekawi mnie ten cały Ray. Czyli właściciel, a ty malutki pilnujesz interesu pod jego nieobecność? Stąd ta pewność o dobrym słowie o twojej osobie?
- Oczywiście, że nie - i pani babcia wyciągnęła telefon. - Zaraz poproszę Meggy. I tyle.
- Nie, niech pani nie zawraca głowy Megg. Ma teraz egzaminy.
- Jej też się przerwa od tych książek przyda
- No dobra dobra, zaraz zapytam Alexa, dobrze? Jak on się nie zgodzi to wtedy do Megg…
- No. Dobrze - kiwnęła zadowolona głową. - Młody nie bał się mnie ani przez chwilę, a przy tej staruszce słucha się jakby mogła mu coś faktycznie zrobić. Irytujące… - więc ustalone, wychodzisz stąd i pokażesz panu Howellowi miasteczko.
- Chyba za dużego wyboru nie mam… - sapnął cicho gdy tylko staruszka weszła w jedną z alejek. Pani babcia mnie wkurwia, ale właśnie załatwiła mi spędzenie czasu sam na sam z tym szczeniakiem. Cudnie.
???
Jak ja nienawidzę, jak pani Maddyson się tak odpala. Rany, nie chce nigdzie iść z tym typem, wkurwia mnie!
- He~j. Malutki~ - przybliżył się i mruknął do mnie zadowolony - właśnie zostaliśmy umówieni~ - ta… jedyne o czym marzę, to randka w ciemno z kimś takim jak ty… yh… ale bagno…
- Pana niedoczekanie. - powiedziałem z uśmiechem
- Wredny dzieciak z ciebie, wiesz?
- Nawet bardzo. - i znowu zbliża twarz do mojej. Więc dostał po pysku szmatą, którą miałem w ręku. Szybko się odsunął i popatrzył na mnie jakby nie wierzył w to, co się właśnie stało. Dałem ręce na pierś zadowolony z siebie i popatrzyłem na niego wyzywająco. Nie podoba mi się jego obecność tutaj. Dobrze takich znam… Ale z innej strony może być zabawnie. Chociaż, wolałbym, żeby go tu nie było…
- Nie wiesz z kim zadzierasz malutki~
- Pan także nie wie. - mówiłem z uśmiechem. I nagle usłyszałem głos Pani Maddyson.
- Dzwoniłeś już do Alexa czy nie? - i się wyłoniła z alejki..
- Nie, ale już mu piszę, już!
- Jaki grzeczny chłopczyk - Howell powiedział kąśliwie i z uśmiechem patrząc na mnie
- Grzeczny, ale uparty. I w ogóle o siebie nie dba.
- Pani Maddyson… - czuję się głupio w zaistniałej sytuacji….
- Taka jest prawda… Swoją drogą, jak chcesz znale źć jakąś pannę, jak coraz więcej masz tego szkaradztwa na sobie. - pokazała dłonią na moje tatuaże. Teraz to Howell patrzył to na mnie to na nią i słuchał jak stara mnie umoralnia…. - ja nie rozumiem jak doszło do tego wszystkiego…
- Ray miał szybciej niż ja swój pierwszy tatuaż - powiedziałem nie pozostając dłużnym
- Nie zasłaniaj się Raymondem!
- Ale taka prawda, wiem bo mi mówił.
- Yh… Jesteście niemożliwi. I dobrze wiem, że to on dał na to zgodę.
- Teraz tej zgody już nie potrzebuję
- Taki ładny młodzieniec, a tak się szpeci… I co z Alexem? - i jak na zawołanie wpadł on.
O - No i jest hah - wszedł do sklepu i padł na ladę - Cześć A~x
A - Siema Ox… PIĆ!....
O - W sklepie jesteś, to sobie weź i kup
A - COLI~! - i pobiegł w alejkę z napojami. Pani Maddison też gdzieś zniknęła, a nowy mieszkaniec jak stał i na mnie patrzył, tak dalej to robił… - cola.. cola… coli~....
O - No przecież tam jest no~! Po za tym od coli to się we łbie pierdoli! A tobie bardziej nie trzeba!
PM - Okimiro Okiam!
O - Przepraszam… - powiedziałem z udawaną niewinnością. Alex wrócił i nabił towar nie przechodząc za lade. Mój rudy dredziarz często ze mną pracował, też często zastępował jak ja nie mogłem być w sklepie. Różnica między nim, a mną była taka, że on jeszcze chodził do szkoły, a ja… Ja przez pewien incydent zakończyłem swoją przygodę ze szkołą nieco szybciej.
PM - Alex złotko ja cię zapytam,bo Oki najwyraźniej nie zna innego języka niż łacina podwórkowa - Howell cicho parsknął śmiechem, patrząc na mnie kątem oka. - Czy zostaniesz tu w sklepie? Oki jest umówiony z Panem Howellem. - to serio zabrzmiało jakby nas właśnie umówiła na randkę…. No nie wierzę no… Ja dobity, za to Howell… wyglądał na naprawdę zadowolonego…
A - Jasne. - i przeskoczył przez blat - Sio! - i mnie wypycha za ladę
O - Te, weź mnie nie rusz co?
A - WON!.... Za dużo tu siedzisz!
O - Gówno prawda…
PM - Okimiro!
O - Czy wy dzisiaj się na mnie wszyscy uwzięliście czy jak…. - zajęczałem załamany
Ch - Ej~ Pomyśl o tym w inny sposób, spędzisz czas w nowym, miłym towarzystwie~ - czy tylko ja słyszę to, że ten człowiek mówi do mnie w taki a nie inny sposób? Halo!
A - Serio stary ci się to przyda… Pani Maddyson ma rację… Cały czas tu siedzisz, a jak nie tu, to w domu nad fakturami. Cały czas jesteś w sklepie, nawet jak w nim cię nie ma. A o normalnym spaniu i jedzeniu już nie ma o czym mówić….
PM - Dziękuję Alex
O - Rany…. Dobra dobra… - popatrzyłem trochę spod byka, na Howella. - o 20 tu na skrzyżowaniu przed Pana domem.
Ch - Oczywiście. W takim wypadku do zobaczenia~ - westchnąłem i ruszyłem na socjal się przebrać, a później do domu. Do 20 było jeszcze sporo czasu.
W mieszkaniu szybki ogar, kawka, no i w końcu przyszedł czas na to, żeby zbierać się do wyjścia.


eLLO